W 1988 roku Edward Said i Christopher Hitchens wydali książkę "Obwiniając ofiary". Pokazywali w niej mechanizmy przedstawiania wieloletniego konfliktu izraelsko-palestyńskiego w zachodnich mediach i literaturze naukowej, które doprowadziły do tego, że Palestyńczycy - naród przegrany, wygnany z większej części swojej historycznej ojczyzny i okupowany w jej reszcie - stał się dyskursywną ikoną "złego" i "sprawcy". Felieton Dawida Warszawskiego "Rezolucja nie w porę" (z cyklu "Prognoza pogody", "Gazeta Wyborcza" z 26 listopada) jest doskonałym przykładem takiego mechanizmu - obarczania Palestyńczyków odpowiedzialnością za nie swoją winę.
Tekst został opublikowany w Gazecie Wyborczej 3.12.2014.
Warszawski komentuje tymczasową decyzję Parlamentu Europejskiego o odroczeniu decyzji o uznaniu państwa Palestyna w granicach z 1967 roku, powtarzając za rządem Benjamina Netanjahu, że taka deklaracja wywierałaby niepotrzebną presję na Izrael i wzmacniałaby palestyńskich przeciwników kompromisu. Wprawdzie autor zauważa, że rozmowy pokojowe zostały zerwane z winy samego Izraela, woli jednak pominąć ten kluczowy wątek w dalszej części wywodu i forsować inną tezę. A wyjściowa teza Warszawskiego brzmi tak: międzynarodowe wsparcie dla powstania niezależnego państwa palestyńskiego wzmacnia przeciwników pokoju wśród Palestyńczyków. Nawiązując do ostatnich zamachów w Jerozolimie, w wyniku których zginęli izraelscy cywile, dodaje, że "jeśli mordercy uznają, iż świat stoi po ich stronie, to żadne rozmowy niczego już nie zmienią".
Nie rozumiem, jak można martwić się, że polityka europejska mogłaby "zachęcać" terrorystów do działania, a jednocześnie ignorować w całej rozciągłości "zachęty", które na co dzień fundują Palestyńczykom władze izraelskie?
Autor powołuje się na wzrost radykalnych nastrojów wśród części palestyńskiego społeczeństwa, nie wspominając nawet o ich przyczynach, które są kluczem do zrozumienia niedawnych aktów przemocy. Pomija politykę brutalnego "dokręcania śruby" wobec Palestyńczyków, z którą mamy do czynienia w ostatnich miesiącach na okupowanych terytoriach palestyńskich; inwazję w Gazie i wzmożoną politykę represji i stosowania kolektywnych kar na Zachodnim Brzegu i w Jerozolimie.
Jerozolima - miasto dyskryminacji i rosnących represji
Palestyńczycy z cierpliwością obserwują, jak Jerozolima Wschodnia jest kolonizowana przez osiedla izraelskie, a ich własna egzystencja stale podważana przez politykę przymusowych wysiedleń, burzenie domów lub przejmowanie ich przez żydowskich osadników - jak w przypadku Starego Miasta, Silwanu czy Sheikh Jarrah. Pomimo tych dyskryminacyjnych polityk Jerozolima, nawet w czasie II Intifady, była miejscem w miarę spokojnym. Palestyńczycy i Izraelczycy żyli tu od lat razem - może nie ze sobą, ale obok siebie.
Od czasu czerwcowych wydarzeń związanych z zabiciem trzech izraelskich chłopców pod Hebronem i spaleniem żywcem palestyńskiego nastolatka w Jerozolimie Palestyńczycy stali się ofiarami nagminnych aktów przemocy i nienawiści rasowej ze strony izraelskich cywilów. Przez ulice przewinęły się demonstracje pod hasłami: "Śmierć Arabom"; niektóre sklepy informują: "Tu nie sprzedajemy Arabom"; często zdarzają się brutalne fizyczne i werbalne ataki. Arabskie dzielnice, w tym szkoły palestyńskie, zostały kilkakrotnie zalane śmierdzącą substancją przypominającą ścieki i utrzymującą trudny do zniesienia zapach przez wiele tygodni. Wielokrotnie przerwano dostawy wody do wschodnich części miasta.
Tym działaniom towarzyszą wzmożone represje wobec palestyńskiej ludności ze strony armii izraelskiej. Od czasu czerwcowych morderstw w Jerozolimie aresztowano 1300 Palestyńczyków, w tym prawie 500 dzieci, ponad 1600 zostało rannych (dla porównania w całym 2013 roku - 312), a jedno dziecko zabite w drodze po chleb. Palestyńskie demonstracje były wielokrotnie brutalnie tłumione, często z użyciem nieproporcjonalnej siły. Niedawno izraelski rząd zatwierdził prawo stanowiące, że Palestyńczycy przyłapani podczas demonstracji na rzucaniu kamieniami mogą zostać pozbawieni wolności nawet na 20 lat*.
Al Aqsa, czyli czerwona linia
Kroplą goryczy, która popchnęła zamachowców do działania, było październikowe kilkakrotne zamknięcie dostępu do meczetu Al Aqsa dla muzułmanów, odczytane przez Palestyńczyków jako kolejna prowokacja strony izraelskiej.
Al Aqsa, trzecie co do świętości miejsce w muzułmańskim świecie, jest traktowane jako jeden z ostatnich bastionów w mieście, gdzie Palestyńczycy mogą się czuć "u siebie". Kilka tygodni temu również ta możliwość została im odebrana przez grupę prawicowych żydowskich aktywistów, którzy demonstracyjnie wtargnęli na Wzgórze Świątynne, doprowadzając do zamknięcia go dla muzułmanów.
Historia konfliktu palestyńsko-izraelskiego uczy, że Palestyńczycy dokonują desperackich aktów przemocy nie wtedy, kiedy wierzą, że wolność jest blisko, lecz wtedy, kiedy tracą wiarę w to, że kiedykolwiek będą wolni. Izraelski dziennikarz Gideon Levy, komentując pierwsze zamachy na izraelskich cywili, na łamach dziennika "Haaretz" (23 października) pisał, że biorąc pod uwagę represje wobec Palestyńczyków w Jerozolimie, którą nazywa "Pretorią Izraela" i "stolicą apartheidu", nikt nie powinien się dziwić skrajnym aktom przemocy i - niestety - spodziewać się ich więcej w najbliższej przyszłości.
Nic nie usprawiedliwia śmierci ludności cywilnej - ale, żeby ta reguła nie stała się pustym sloganem, musi dotyczyć wszystkich ludzi w równym stopniu. Powinna więc działać zarówno wobec niewinnych Izraelczyków, którzy zginęli w wyniku zamachów, jak i niewinnych Palestyńczyków, którzy giną w wyniku bezkarnych działań osadników lub armii izraelskiej.
Radykalizm w głównym nurcie polityki izraelskiej
Warszawski pisze, że „ze świecą by szukać palestyńskiego odpowiednika prezydenta Rivlina, który potępił swoje społeczeństwo »chore na rasizm «”.
Szkoda, że nie dodaje, iż rasizm został na dniach usankcjonowany przez gabinet Netanjahu jako oficjalna doktryna państwowa w tzw. ustawie o Żydowskim Państwie Narodowym. Mówi ona, że Izrael jest państwem wyłącznie Żydów i że nieżydowscy obywatele mogą tam jedynie mieszkać. Zarówno prezydent Rivlin, jak i były prezydent Peres oraz część posłów do parlamentu i członków rządu wskazują, że przyjęcie jej przez Kneset podważyłoby demokratyczne fundamenty Izraela i usankcjonowało pozycję 20-proc. mniejszości palestyńskiej jako - de iure - obywateli drugiej kategorii.
Odroczona (zapewne będzie przyjęta w najbliższym czasie) uchwała Parlamentu Europejskiego o uznaniu palestyńskich aspiracji narodowych jest najbardziej delikatnym rodzajem wyrażenia narastającej frustracji państw europejskich wobec coraz bardziej radykalnej polityki izraelskiej. Gdybym miała krytykować UE, to nie za to, że debatuje o rezolucji w sprawie uznania Palestyny "za wcześnie", ale raczej, że czyni to "za późno". I robi "za mało", by przeciwstawić się izraelskiej ekspansji na terenach, które sama uznaje za miejsce przyszłego państwa palestyńskiego.
Chciałabym, żeby Dawid Warszawski, przynajmniej w takim stopniu martwił się o ekstremistów izraelskich, jak martwi się o ekstremistów palestyńskich, pisząc o wzroście radykalnych nastrojów w społeczeństwie palestyńskim. Bo to ci pierwsi w dużym stopniu wyznaczają dziś politykę "głównego nurtu" w Izraelu. A to Izrael, jak dotąd, trzyma klucze zarówno do wojny, jak i do pokoju z Palestyńczykami.