Moim zdaniem to potencjalnie najlepszy rząd, jaki Polska ma od ‘89 roku. Ambitne plany reform, zapowiedziane przez Tuska w expose, są w dużej mierze tym co chciałam usłyszeć od premiera mojego rządu. Mało tego, na naszych oczach odbywa się (r)ewolucja pokoleniowa w polskiej polityce, o której marzył jeszcze niedawno Boni. Przecieram oczy ze zdumienia, szczypię się po rękach - i tak, to nadal mój kraj i moja polityka. Jasne, że chciałoby się więcej, bardziej i radykalnie mniej konserwatywnie w sprawach światopoglądowych, ale dalibóg (sic!), jeśli premier zacznie realizować to, co obiecuje, jestem skłonna nie tylko mu kibicować, ale i pomóc w przekonywaniu niewiernych.
Wyleczmy się z chronicznego krytykanctwa
Piszę to z całą świadomością, że zapewne zostanę uznana przez część moich przyjaciół za kompletną idealistkę, a może i nawet naiwną wariatkę. Mam jednak wrażenie, że tak pojawiło się tyle komentarzy krytykujących decyzje Tuska jakby działa się zwyczajowa w naszym kraju masakra polityczna. Tymczasem z polskiej polityki popłynęły naprawdę są dobre wiadomości i choć nie mamy języka mówienia dobrze o politykach to jednak umiejmy pochwalić, to, co naprawdę można, a następnie twardo rozliczajmy.
Najpierw ludzie, potem teczki - i to ma sens
Pierwszy komentarz, na który natrafiłam na facebooku był taki, że premier dobierał teczki do ludzi, a nie odwrotnie. Oraz dalej idące żarty, że premier pewnie żonglował teczkami dobierając ludzi. Serio, to ma być argument? Jeśli o mnie chodzi, nawet jeśli i tak by było, to co z tego? Całkiem dobrze czuję z przekonaniem, że premier ma ludzi, którym ufa i którzy w jego ocenie mają dość talentów i ogólnej kompetencji, że są w stanie się sprawdzić w wielu dziedzinach. Świat staje się coraz bardziej interdyscyplinarny i myślę, że do rządzenia potrzebne są trochę inne kompetencje niż dogłębna ekspertyza w danym temacie. Takie sytuacje powoływania ministrów na różne stanowiska są na porządku dziennym w krajach, na które lubimy patrzeć z podziwem - w rządzie Blaira Jack Straw był najpierw ministrem spraw wewnętrznych a potem zagranicznych. Ed Balls, najpierw był ministrem ds. dzieci, a teraz jest ministrem finansów w gabinecie cieni. Podobne działa Partia Konserwatywna. Szczerze nie rozumiem argumentów, że ministrem zdrowia może być tylko lekarz, a sportu działacz sportowy. Tym tropem dochodzimy do absurdu, że ministrem kultury mógłby zostać tylko ktoś kulturalny, a ministrem spraw zagranicznych to chyba już tylko ktoś zza zagranicy (tu Tusk całkiem trafił z tą logiką).
Rząd jest polityczny, bo, suprise suprise, to jest polityka!
Kolejny powtarzany argument to taki, że nominacje Tuska były polityczne. No jasne, że polityczne, a jakie miałyby być? Tusk nie powoływał szefa Appla czy Maspexu tylko ministrów rządu RP. Nie wiem czy te komentarze wyrażały marzenie o jakimś rządzie ‘ekspertów’, ale jeśli tak to były one chyba całkiem wyssane z palca. Sytuacja polityczna w żadnym stopniu nie uzasadnia w Polsce rządu ekspertów. W ogóle zresztą nie było o tym mowy. Więc tak i owszem, mamy nominacje polityczne, ale to nie znaczy, że one muszą apriori złe tylko dlatego, że są polityczne. W tej dyskusji pojawiała się jak mantra postać Sławka Nowaka, który akurat nie jest z mojej politycznej bajki, ale trudno odmówić mu braku skuteczności politycznej. Owszem, nie sądzę, żeby znał się jakoś dogłębnie na transporcie i gospodarce morskiej, ale szczerze to nie wydaje mi się, że koniecznie musi się znać. Wydaje mi się, że w tej roli dużo bardziej potrzebne są umiejętności negocjacyjne i ‘delearskie’, które, całkiem możliwe - sądząc po jego karierze, że już posiada. Jeśli będzie jeszcze potrafił otoczyć się ludźmi mądrzejszymi od siebie, całkiem możliwe, że sobie poradzi.
Ważna ewolucja pokoleniowa
Moim zdaniem najciekawsze w tym rozdaniu jest to, że w dużej mierze mamy do czynienia z rządem 30- sto i 40- latków. I to wcale nie chodzi o to, że posłanka Mucha mówi po angielsku, co akurat powinno być jakimś absolutnym kryterium minimum wyboru ministra w rządzie kraju Unii Europejskiej. Istotnie uważam, że ta ewolucja pokoleniowa daje nam na starcie zastrzyk energii, entuzjazmu i świeżego spojrzenia. To ludzie głodni sukcesu i z apetytem na życie. To ludzie wychowani w innej kulturze, w innych realiach i wśród innych wyzwań. Nie próbuję koniecznie odsyłać wszystkich z metryką 40+ na zieloną trawkę, i dobrze, ze jest Borusewicz i Mazowiecki i wielu innych doświadczonych ludzi w polityce, ale już dawno potrzebowaliśmy przewietrzenia salonów (choć powrót Millera i tysiąc innych rzeczy o tym nie świadczy - zgoda). Co najważniejsze jednak, w sytuacji, kiedy na świecie i w Europie mamy do czynienia z wyraźnymi głosami niezadowolenia (buntu) młodego pokolenia, ze sporym wyizolowaniem młodych ludzi z procesu politycznego, z dominującym poczuciem, że polityka i politycy są w rękach starych elit, powołanie młodych ministrów daje nadzieje na to, że głos młodych Polaków ma szansę być istotnie lepiej słyszany i rozumiany. Młodzi ministrowie, mają w moim przekonaniu, istotne zadanie, którym jest zrobienie wszystkiego, aby włączyć młode pokolenie w proces polityczny - to które nie chodzi na wybory i w polskich realiach na dziś jest 'obokpolityczne'. Jeśli im się to uda, Tusk zdobędzie całkiem niezłe zaplecze poparcia dla swoich reform. Odwagi zatem.
Wyleczmy się z chronicznego krytykanctwa
Piszę to z całą świadomością, że zapewne zostanę uznana przez część moich przyjaciół za kompletną idealistkę, a może i nawet naiwną wariatkę. Mam jednak wrażenie, że tak pojawiło się tyle komentarzy krytykujących decyzje Tuska jakby działa się zwyczajowa w naszym kraju masakra polityczna. Tymczasem z polskiej polityki popłynęły naprawdę są dobre wiadomości i choć nie mamy języka mówienia dobrze o politykach to jednak umiejmy pochwalić, to, co naprawdę można, a następnie twardo rozliczajmy.
Najpierw ludzie, potem teczki - i to ma sens
Pierwszy komentarz, na który natrafiłam na facebooku był taki, że premier dobierał teczki do ludzi, a nie odwrotnie. Oraz dalej idące żarty, że premier pewnie żonglował teczkami dobierając ludzi. Serio, to ma być argument? Jeśli o mnie chodzi, nawet jeśli i tak by było, to co z tego? Całkiem dobrze czuję z przekonaniem, że premier ma ludzi, którym ufa i którzy w jego ocenie mają dość talentów i ogólnej kompetencji, że są w stanie się sprawdzić w wielu dziedzinach. Świat staje się coraz bardziej interdyscyplinarny i myślę, że do rządzenia potrzebne są trochę inne kompetencje niż dogłębna ekspertyza w danym temacie. Takie sytuacje powoływania ministrów na różne stanowiska są na porządku dziennym w krajach, na które lubimy patrzeć z podziwem - w rządzie Blaira Jack Straw był najpierw ministrem spraw wewnętrznych a potem zagranicznych. Ed Balls, najpierw był ministrem ds. dzieci, a teraz jest ministrem finansów w gabinecie cieni. Podobne działa Partia Konserwatywna. Szczerze nie rozumiem argumentów, że ministrem zdrowia może być tylko lekarz, a sportu działacz sportowy. Tym tropem dochodzimy do absurdu, że ministrem kultury mógłby zostać tylko ktoś kulturalny, a ministrem spraw zagranicznych to chyba już tylko ktoś zza zagranicy (tu Tusk całkiem trafił z tą logiką).
Rząd jest polityczny, bo, suprise suprise, to jest polityka!
Kolejny powtarzany argument to taki, że nominacje Tuska były polityczne. No jasne, że polityczne, a jakie miałyby być? Tusk nie powoływał szefa Appla czy Maspexu tylko ministrów rządu RP. Nie wiem czy te komentarze wyrażały marzenie o jakimś rządzie ‘ekspertów’, ale jeśli tak to były one chyba całkiem wyssane z palca. Sytuacja polityczna w żadnym stopniu nie uzasadnia w Polsce rządu ekspertów. W ogóle zresztą nie było o tym mowy. Więc tak i owszem, mamy nominacje polityczne, ale to nie znaczy, że one muszą apriori złe tylko dlatego, że są polityczne. W tej dyskusji pojawiała się jak mantra postać Sławka Nowaka, który akurat nie jest z mojej politycznej bajki, ale trudno odmówić mu braku skuteczności politycznej. Owszem, nie sądzę, żeby znał się jakoś dogłębnie na transporcie i gospodarce morskiej, ale szczerze to nie wydaje mi się, że koniecznie musi się znać. Wydaje mi się, że w tej roli dużo bardziej potrzebne są umiejętności negocjacyjne i ‘delearskie’, które, całkiem możliwe - sądząc po jego karierze, że już posiada. Jeśli będzie jeszcze potrafił otoczyć się ludźmi mądrzejszymi od siebie, całkiem możliwe, że sobie poradzi.
Ważna ewolucja pokoleniowa
Moim zdaniem najciekawsze w tym rozdaniu jest to, że w dużej mierze mamy do czynienia z rządem 30- sto i 40- latków. I to wcale nie chodzi o to, że posłanka Mucha mówi po angielsku, co akurat powinno być jakimś absolutnym kryterium minimum wyboru ministra w rządzie kraju Unii Europejskiej. Istotnie uważam, że ta ewolucja pokoleniowa daje nam na starcie zastrzyk energii, entuzjazmu i świeżego spojrzenia. To ludzie głodni sukcesu i z apetytem na życie. To ludzie wychowani w innej kulturze, w innych realiach i wśród innych wyzwań. Nie próbuję koniecznie odsyłać wszystkich z metryką 40+ na zieloną trawkę, i dobrze, ze jest Borusewicz i Mazowiecki i wielu innych doświadczonych ludzi w polityce, ale już dawno potrzebowaliśmy przewietrzenia salonów (choć powrót Millera i tysiąc innych rzeczy o tym nie świadczy - zgoda). Co najważniejsze jednak, w sytuacji, kiedy na świecie i w Europie mamy do czynienia z wyraźnymi głosami niezadowolenia (buntu) młodego pokolenia, ze sporym wyizolowaniem młodych ludzi z procesu politycznego, z dominującym poczuciem, że polityka i politycy są w rękach starych elit, powołanie młodych ministrów daje nadzieje na to, że głos młodych Polaków ma szansę być istotnie lepiej słyszany i rozumiany. Młodzi ministrowie, mają w moim przekonaniu, istotne zadanie, którym jest zrobienie wszystkiego, aby włączyć młode pokolenie w proces polityczny - to które nie chodzi na wybory i w polskich realiach na dziś jest 'obokpolityczne'. Jeśli im się to uda, Tusk zdobędzie całkiem niezłe zaplecze poparcia dla swoich reform. Odwagi zatem.