Thursday 31 January 2013

'Five Broken Cameras', a must-see film that left me broken


Poster from Sundance Film Festival


An American pastor named Gloria, who we met in Jerusalem, told us once something really wise. She said, in regards to what we witness in the Occupied Palestinian Teritories, that we should feel the pain, but do not feel broken by it. „Five Broken Cameras” leaves me broken, nevertheless it is one of the most important and eye- opening films showing the everyday reality of the occupied people. The saddest conclusion is that the story of Bil’in that the film explores is not the exception. Bili’ins happen on the daily basis in the West Bank.

„Five Broken Cameras” tells a story of a non- violent protest of the Palestinian  inhabitants of Bil’in (north of Jerusalem) against the erection of the Israeli separation barrier. The barrier is designed in a way that goes through their land and confiscates it. For those familiar with the occupation realities, this will not be a new story. What is fresh and telling is that the story unfolds through the lens of Emad Burnat, a Palestinian farmer. Burnat first buys his camera to capture the birth his fourth son Jibril. Soon his personal filming becomes a deeply personal account of how the politics of the occupation enters and transforms the everyday life his family and people in the quiet village of Bil’in. From the amateur looking shots of a newborn baby the camera takes us to the Friday demonstrations when the peaceful protest of the villagers and the Israeli activists is met with the molotov cocktails, tear gas and rubber bullets of the IDF soldiers and, occasionally, settlers violence. Until the device gets shot. So Emad buys a new camera ...

Wednesday 23 January 2013

Izrael po wyborach. Ze wstrząsami, ale na prawo


Tak jak się spodziewano, Netanyahu wybory wygrał, ale wychodzi z nich mocno osłabiony. Jego blok Likud - Nasz dom zdobył wprawdzie najwięcej mandatów w Knesecie i będzie próbował utworzyć koalicję z ultra-ortodoksami oraz popieranym przez osadników radykalnym Domem Żydowskim. Pojawia się jednak kłopot, którego Bibi nie brał pod uwagę w najgorszych snach - mandaty wszystkich prawicowych partii to za mało, żeby utworzyć stabilną koalicję.

Izraelski Palikot języczkiem uwagi

Monday 21 January 2013

Dzisiaj wybory w Izraelu. Trzy powody, dla których warto je śledzić.

Księżyc nad checkpointem w Qalandii. Okupacja - temat nieobecny w kampanii wyborczej. Photo by Keryn Banks
Dziś odbywają się kolejne Knessetu, izraelskiego parlamentu, w których prawie na pewno zwycięży prawicowa koalicja pod przywództwem obecnie urzędującego premiera Izraela Benjamina Netanyahu - Likud - Nasz Dom Izrael. Jeśli tak się stanie, “Bibi” Netanyahu zostanie najdłużej urzędującym premierem Izraela po Ben Gurionie. Przypuszczalnie Likud - Nasz Dom wstąpi w koalicję powyborczą grupą Żydowski Dom, jeszcze bardziej prawicową grupą  niedawnego szefa kampanii Netanyahu. Ale to nie Netanyahu powinien przykuwać uwagę w tych wyborach, ale obecność i nieobecność pewnych tematów.


Thursday 17 January 2013

Krótki przewodnik po geografii okupacji Zachodniego Brzegu : E1, obszar C i osiedla żydowskie



Bab Al Shams. Historia zniknięcia.


Bab Al Shams było trochę jak nasze Szkalne Domy. W ubiegły piątek 250 Palestyńczyków zbudowało miasteczko namiotowe w pokojowym geście protestu przeciwko izraelskim planom budowy 4000 tysięcy domów na tym obszarze. Dla jasności, mówimy o obszarze należącym do Palestyny, po palestyńskiej stronie muru. Najpierw izraelska armia odgrodziła dostęp do miasteczka dziennikarzom, potem w środku nocy 500 żołnierzy wyrzuciło z namiotów jego mieszkańców aresztując kilku z nich. Dziś buldożery izraelskie zniszczyły pozostałe namioty. Armia dokonała eksmisji i zburzenia pomimo wyroku Sądu Najwyższego Izraela ‘zamrażającego’ plany wysiedlenia miasteczka. Tak wygląda ‘jedyna demokracja Bliskiego Wschodu’ w działaniu. 

Bab Al Shams było jak piękny sen. Pewnie dlatego nie mogło istnieć zbyt długo.

Miasteczko Bab Al Shams było jak sen, bo powstało w obszarze, na którym nie śni się Palestyńczykom budowanie domów. Nie dlatego, że ziemia nie należy do nich. Przeciwnie, miasteczko powstało, jak ustalił izraelski dziennik Haaretz, na ziemi należącej wyłącznie do Palestyńczyków, mieszkańców pobliskiego osiedla At Tur. Ale w Palestynie Palestyńczycy nie mogą budować na swojej ziemi.


Bab Al Shams było jak sen, bo choć na chwile odwracało zasady gry.

‘My synowie i córki Palestyny - pisali organizatorzy miasteczka - z każdego zakątka tej ziemi oznajmiamy powstanie Bab Al Shams. My ludzie bez pozwoleń od okupanta, bez pozwoleń od nikogo, siadamy tutaj dzisiaj, ponieważ to jest nasza ziemia i mamy prawo do zamieszkania na niej [...]
Przez dekady Izrael prowadził politykę faktów dokonanych na ziemi i społeczność międzynarodowa milczała w obliczu tych działań. Nadszedł czas na zmianę warunków gry i ustanowienie faktów dokonanych na ziemi - naszej ziemi’.
I rzeczywiście Bab Al Shams odwróciło zasady gry. A raczej przywracało normalne zasady, w których ludzie mają prawo budować na swojej ziemi w swoim kraju. Tymczasem od wielu lat każda choć najmniejsza struktura, która powstaje w obszarze C, czyli na 62% Zachodniego Brzegu pozostającego pod całkowitą kontrolą armii izralelskiej dostaje tzw. ‘demolition order’ - nakaz wyburzenia (zobacz krótki przewodnik po geografii okupacji). Tak było ze szkołą z opon i ziemi w beduińskiej wiosce Khan Al Ahmar, tak było z zagrodami dla zwierząt w Nabi Samwil i w setkach innych przypadków.