Thursday, 21 February 2013

Trzydzieści dwa to nowe dwadzieścia dwa?

Postanowiłam uciec na chwilę od moich ulubionych izraelsko - palestyńskich tematów (nie rozpaczajcie, wrócę!) i oddać się dziś rozważaniom na temat nieznośnej lekkości/ciężkości (niepotrzebne skreślić) życia, czyli zastanowić się nad tym jak to jest dobiegać trzydziestej drugiej wiosny życia i nadal nie czuć się szczególnie dorosłą.



Nie ukrywajmy, kiedy zbliżały się moje trzydzieste urodziny spanikowałam. Spanikowałam do tego stopnia, że ze wstydu postanowiłam nawet o tym nawet nie pisać. Pamiętam dokładnie tę wiszącą na horyzoncie nadciągającą chmurę trzydziestych urodzin i przytłaczające poczucie, że oto kończy się pewna era. Że nieuchronnie, nie ma się co oszukiwać, nie jestem już nastolatką. Że nie wszystkie ścieżki stoją już otworem. Że nie zostanę już baletnicą ani śpiewaczką operową. No cóż, myślałam, czy tego chcę czy nie chcę, stałam się kobietą w średnim wieku. I nie o te nie te zmarszczki pod okiem chodziło, ale o nostalgię za upływającym czasem, za poczuciem, że do pewnych spraw nie ma już powrotu.

Przyjęłam te 30- ste urodziny z godnością, bo nie miałam innego wyboru.

Trochę spraw się zmienia po trzydziestce.

Nagle przestałam być najmłodszą osobą w towarzystwie, a tak miałam odkąd sięgam pamięcią wstecz. Zaczęło coraz częściej się zdarzać, że spotykam młodsze i dużo młodsze osoby, które nie dość, że są mądre to są też ... całkiem dorosłe.  Nagle, odkryłam młodszych kolegów, i to było okrycie na miarę Ameryki ... i to jacy są eeeee ...  mądrzy.

Po trzydziestce, zaczęłam z przenikliwą dokładnością mierzyć upływ czasu. Czyli dla przykładu we wrześniu wpadałam w panikę czy aby na pewno przez ostatnie trzy miesiące zrobiłam wystarczająco dużo ‘rzeczy’, które wydawały mi się istotne i znaczące - słowem czy nie ‘zmarnowałam czasu’. Kiedy wydawało mi się, że jakiś okres przeminął nieświadomie, wpadałam w niepohamowaną żałobę za tym czasem, który już nie wróci.

Wreszcie, w okolicach trzydziestki 'porzuciłam' (co to za słowo?) całkiem nieźle rozkręcającą się tak zwaną ‘karierę’ w londyńskiej agencji reklamowej. Miałam taką intuicję, że jeśli nie zrobię czegoś właśnie wtedy, to już tego nie zrobię. Odwagi i otuchy dodał mi Paweł. Wróciłam do szkoły. Wróciłam emocjonalnie na Bliski Wschód.

Ale pierwsze dwa lata wcale nie były łatwe.

Piszę te słowa siedząc sobie w kawiarni obok Tufnell Park w Londynie. Spoglądam na zegarek i myślę sobie, że jeszcze niedawno siedząc o tak wczesnej porze w knajpie czułabym się okropnie (albo przynajmniej - jakbym znów była w Krakowie) - czułabym się jak ostatni jak wyrzutek społeczny, jakiś zagubiony i niepozbierany człowiek. W końcu jestem pokoleniem dzieci wolnego rynku. Należę do grona tych nieszczęśników, którzy każde wakacje na studiach harowali na darmowych stażach, żeby zasłużyć na wymarzoną w pracę w korporacji. Nigdy w życiu nie byłam na dwumiesięcznych wakacjach. Może jeszcze mi się uda.

Teraz znalazłam się na ścieżce krętej, której celem w ogóle nie jest sukces pojęty w kategoriach awansu, prestiżu społecznego czy czegokolwiek takiego. Znalazłam się na drodze, której sensem jest poczucie bycia na właściwej drodze, poczucie, że robi się coś, co daje poczucia spełnienia. Coś, co dla dzisiejszych dwudziestoparolatków, w tym moich młodszych mądrych kolegów, wydaje podstawowym prawem człowieka.

Choć na początku trudno było w to uwierzyć ślęcząc nad pustą kartką papieru ... miałam więc całą serię skoków w bok. Żeby udowodnić sobie, że mogę, jeśli potrzebuję ‘mieć normalną pracę’, ‘jak człowiek’, a nie jak ‘lost student’ na zagubionej autostradzie, bez żadnej wizytówki, bez żadnego 'stanowiska'.

A imię moje trzydzieści dwa

Jasne, znacznie bardziej wolałabym mieć teraz lat trzydzieści jeden lub dwadzieścia siedem. Nie lubię tego trzydzieści dwa, ale dziś potrafię już z tym żyć.

I co? I dziś mając trzydzieści dwa prawie lata coraz lepiej czuję się ze swoją niedorosłością niż mając lat trzydzieści.

Udało mi się w sobie pokonać myślenie, że moja wizytówka mnie w jakikolwiek sposób określa. Udało mi się pokonać przerażenie, związane z niepewnością materialną mojego nowego życia. A przede wszystkim udało mi się dowiedzieć, co chcę w życiu robić, gdzie chcę być i dokąd zmierzam i mieć zupełny spokój z tym, że pewne rzeczy zaczynam od nowa.
Dorosła już byłam. Teraz czas na życie.

Więc dziś, po tylu latach martwienia się i traktowania wszystkiego śmiertelnie poważnie, potrafię się wyluzować, mieć odwagę robić to, co chcę i zmierzać tam, gdzie chcę. Mieć luz i nie traktować tak siebie poważnie. I tego luzu w życiu mi bardzo bardzo bardzo brakowało.


 Jestem dziś młodsza niż pięć lat temu. Tak tak, Paweł ma duże szczęście :-)


Ogłaszam więc i bardzo w to wierzę, że trzydzieści dwa to nowe dwadzieścia dwa.

Czego i Wam i sobie życzę.



1 comment:

  1. to siła życia, a nie jego lekkość czy ciężkość. w dniu swoich urodzin ładny prezent dałaś, a ja życzę najlepszego i oby tak dalej! pozdr,agata.

    ReplyDelete