Senator był dla nas z Bartkiem Brodą i pewnie pozostanie najbliższą i najważniejszą postacią polskiego życia publicznego i wyznacznikiem tego co należy a czego nie wolno w polityce. Dla nas - choć pewnie senator żachnąłby się na te wielkie słowa i machnął ręką, był dla nas uosobieniem etosu w polityce i całkowitego oddania służbie krajowi ponad podziałami - i tymi dużymi i tymi małymi wewnątrzunijnymi. Senator był nas był chyba jedynym politykiem, z którym mieliśmy wtedy, jako unijne dzieci, śmiałość naprawdę obcować.
Nasza znajomość z senatorem zaczęła się od tego, że byliśmy wychowankami wieloletniego asystenta Kozłowskiego - Tomka Jarnota. Siedzieliśmy z Tomkiem wtedy godzinami w Młynie, kawiarni krakowskiej przy ulicy Siennej. Tomek w oparach dymu z papierosów wprowadzał nas wtedy w arkana polityki z ulicy Mikołajskiej (ówczesnego biura UW). Wtedy wydawało nam się, że Mikołajska jest epicentrum wszystkiego, świata całego i wszystkich ważnych spraw. To tam poznawaliśmy istotę sporu między Balcerowiczem a Mazowieckim, tam przeżywaliśmy rozpad koalicji UW z AWS- em, tam też usłyszeliśmy o tak zwanym szyciu kół w UW i zapisywaniu martwych dusz do partii, poznaliśmy też słowo ‘układ’, ‘wycinanie’ i ‘rzeźba’ a przede wszystkim dowiedzieliśmy się o najważniejszym podziale ze wszystkim podziałów - podziałów na starą Unię i ‘liberałów’.
Pamiętam jak wtedy, kiedy powstawała Platforma, Dyzio Brzeziecki, który wówczas szefował Biuletynowi Małopolskiemu, wysłał nas na wywiad z senatorem. W Młynie powstanie PO uznaliśmy za Targowicę - zdradę najcięższą, jakiej można się było dopuścić. Wtedy nam dziewiętnastolatkom świat walił się na głowę. Żyliśmy tym od rana do wieczora. Szliśmy więc z Bartkiem przez Rynek na Wiślną do Tygodnika wzburzeni, z wypiekami na twarzy, przejęci okrutnie. Kozłowski zaprosił nas do maleńkiej kanciapki, z której pamiętam tylko lampkę dającą bardzo ciepłe światło oraz błękitne oczy senatora - pełne spokoju i mądrości. Pamiętam, że senator wtedy jakoś zupełnie zapanował nad naszym wzburzeniem, dał nam jakieś głębokie poczucie sensu w tej beznadziejnej sytuacji. Powiedział, że trzeba robić swoje. Dodał, że nie można się obrażać ani ulegać histerii. Zawsze widział sprawy w perspektywie.
Pamiętam też czasy Ekspresu Wolności. Była to ostatnia kampania Unii Wolności, kiedy pod hasłem ‘silna klasa średnia to silna Polska’ jeździliśmy autobusem po Małopolsce. Od Oświęcimia po Zakopane nikt nie rozumiał o co nam chodzi z tą klasą średnią, ale my nie dawaliśmy za wygraną - codziennie po kilka happeningów i spotkań wyborczych. Senator, choć sam startował w kampanii do senatu pod Szyldem Bloku Senat 2001 (wspólnej wówczas listy z AWS- em) i miał swoją kampanię na głowie, wspierał w unijnych kolegów na liście poselskiej z Małopolski - premiera Mazowieckiego, Tadeusza Syryjczyka i Józefa Lassotę i jeździł z nimi Ekspresem Wolności. A Bartek i ja z senatorem. Kampania do Sejmu była wtedy aktem raczej agonalnym. Wiadomo było, że Unia Wolności pewnie nie przekroczy progu wyborczego. Tomek Jarnot zżymał się trochę, że senator, zamiast pracować na siebie i swoją kampanię, na to, gdzie “można jeszcze wygrać”, czyli w Senacie, pomaga swoim kolegom i traci siły na rzecz - pewnie przegraną. Wyrzucał nam z Bartkiem, że jesteśmy takim ‘esemesowym pokoleniem frugo’ jak to wtedy mówił i nic a nic nie rozumiemy z polityki i głupio namawiamy senatora na ten Ekspres Wolności. I wtedy senator zadzwonił do Tomka mówiąc: “Ale ja się dobrze tutaj czuję Tomku. Piję frugo i wysyłam esmsy”. Pokochaliśmy wtedy z Bartusiem senatora miłością bez granic. Senator był za skromnym człowiekiem, żeby powiedzieć Tomkowi, że pomaga kolegom w walce beznadziejnej, bo uważa, że tak trzeba. Wolał wykręcić się tym frugo. A my wtedy byliśmy dumni jak pawie, że senator z nami trzyma sztamę.
Pamiętam, że przyszliśmy do niego do Tygodnika - z Tomkiem i z Bartkiem po przegranych wyborach. Kozłowski jak i żaden z innych kandydatów z Bloku Senat 2001 w Krakowie nie dostał się do Senatu. Po raz pierwszy od 1989 roku senator znalazł się poza polityką. Czuliśmy się jak zbite psy. Kupiliśmy po drodze jakiś alkohol. Wchodziliśmy jak cienie za Tomkiem do Tygodnika, to dziś pamiętam nasze nieśmiałe kroki po drewnianej podłodze w redakcji na Wiślnej. Chciało nam się obrazić na świat i wykrzyczeć, że senator nie zasłużył wtedy na przegraną, na taki beznadziejny koniec w polityce. Myśleliśmy, że to straszne, że w tej ostatniej kampanii senator musiał być zdany na takich jak my beznadziejnych pomagaczy i taki ubogie środki. Przyszliśmy go przeprosić i jakoś powiedzieć mu, że dla nas był jest i będzie najlepszym senatorem na świecie. Senator uściskał nas serdecznie. Podniósł słuchawkę i zadzwonił do Geremka: "Tu Kozłowski, przegrałem na całej linii. Odmeldowuję się". Odłożył słuchawkę i z łagodnym uśmiechem dodawał nam otuchy: ‘Pamiętajcie, to nie jest Wasza klęska’. Chyba się wszyscy potem napiliśmy.
Mogłabym chyba tak pisać jeszcze dłużej o tym małym fragmencie życia senatora, w którym dane nam było go znać - o tym, że senator fantastycznie opowiada - mądrze, prosto i niesamowitym humorem, o tym jak bardzo był lojalny, o tym jak potrafił widzieć w przeciwniku człowieka, o tym jak cudownym był szefem dla Tomka i dla nas wtedy w czasie kampanii.
Dziś, kiedy próbuję pogodzić się z tym, że senatora już z nami nie ma jednego bardzo żałuję. Dyzio Brzeziecki ponad rok temu powiedział mi, że senator w wyniku choroby stracił wzrok. Pierwszy mój odruch był taki, żeby jakoś przekazać senatorowi słowa wsparcia, dodać otuchy, żeby może zapytać Dyzia czy mogłabym senatora z nim razem odwiedzić. A potem pomyślałam, że może nie wypada i przeszkadzać mu, naprzykrzać się i narzucać w chorobie- że owszem, może i znałam senatora, ale przecież wcale nie tak dobrze i wcale nie tak blisko, no i ba, dobrą dekadę wcześniej. Od tamtych lat z Ekspresu Wolności minęły lata.
Nie zrobiłam więc nic. A przecież mogliśmy z Bartkiem wysłać mu choćby list. I powiedzieć mu, jaki był dla nas ważny, jak wiele nas nauczył. A teraz już jest za późno.
Bartek Broda
Dominiak Blachnicka - Ciacek
No comments:
Post a Comment