Tegoroczne Święta spędziliśmy w Krakowie wraz z rodziną oraz moją brytyjsko - jemeńską przyjaciółką. Rzecz jasna zaanonsowaliśmy naszej rodzinie, że przyjedzie Ala, ale nikt nie przypuszczał, że przyjedzie Aalaa, która nie tylko nie ma kota, ale też nigdy nie jadła karpia pod żadną postacią. A już tym bardziej nie „in the gelly”.
Całe święta, oprócz tego, że były niezwykle miłe i ciepłe, uświadomiły nam, że jeśli tak spojrzeć „z zewnątrz” to nasze polskie wigilijno - świąteczne tradycje są radykalnie „inne”, a wigilijne smaki z łatwością powodują zawał kubków smakowych u prawdopodobnie każdego, kto nie był od lat niemowlęcych faszerowany karpiem oraz nie uznaje, że burak na ciepło to coś oczywistego. Po tych świętach już wiem, że zanim nakarmię muzułmankę kiełbasą z dzika warto jednak uświadomić sobie, że dzik to mąż świni więc jednak wieprzowina i warto jednak nie wyprowadzać Aalii z błędu po tym jak powie, że „ten indyk jest pyyyyszny”, co nieopatrznie uczyniłam starając się chyba żyć „w prawdzie” w te święta :-) Zaś zgromadzenie o północy w kościele Dominikanów zasługuje spokojnie na miano „the coolest things to do at Christmas” w rankingu Time Outa.
Opłatek. Czy ja mam to zjeść?
Aalaa uświadomiła nam, że ubieranie choinki to prawdziwie miła chwila, sama nigdy wcześniej tego nie robiła. Ja z kolei odwdzięczyłam się opowieścią o tym, że tak naprawdę to nie lubię tego robić odkąd rodzice nigdy nie pozwalali mi wieszać na choince ozdób, które pieczołowicie robiłam w przedszkolu. (Taka mała trauma, ale kocham moich rodziców, więc proszę nie martwcie się psychologowie). Już w domu u rodziców zaczęliśmy wigilię jak zwykle czytaniem z Łukasza o tym jak Józef z Marią, „która była brzemienna”, podróżowali do Betlejem, żeby dać się „spisać”. Przeczytałam też fragment z Koranu, który opowiada o cudownym poczęciu i narodzeniu Jezusa. Koran zresztą mówi całkiem dużo o Jezusie i Marii. Potem było łamanie się opłatkiem. „A co to?” - zapytała Aalaa. No i zaczęło się - Paweł zasugerował, że to ciało Chrystusa, a ja, że to nie ciało Chrystusa, ale coś co symbolizuje chleb i dlatego dzielimy się tym składając sobie życzenia. Naszą dyskusję przerwała konkretem: „I to się je?” - zapytała rozbawiona. Potem już było łatwo, bo dzielenie się opłatkiem jest w końcu bardzo miłe i piękne. Wigilijny zwyczaj eksportowy.
„Jeszcze nigdy w życiu nie zjadłam siedmiu ryb na raz!”
Przystąpiliśmy więc do śledzia. Były ich trzy rodzaje, karp w galarecie, do tego sałatka jarzynowa (ooo! Russian salad!) grzybki, chrzany, inne dyrdymałki, no .. i na szczęście łosoś, jedyny, który znajomo mrugnął do koleżanki). Tata zaserwował śliwowicę, ja przy określeniu „plum vodka” zapomniałam dodać, że ma ona 70% i to był pierwszy raz, kiedy Aalaa musiała pomyśleć, że chcemy ją zabić.
Burak na ciepło? Sorry guys ...
Ku naszemu zaskoczeniu Aalaa nie dała rady przebrnąć przez barszcz z uszkami. Inna sprawa, że barszcz moich rodziców, robiony na zakwasie jest pewnego rodzaju wyzwaniem dla każdego. Nawet uszka, nazwane przez nas na potrzeby familiaryzacji sytuacji „dim sum” nie pomogły w pokonaniu szoku, którym dla Aalii okazała się ciepła czerwona zupa. „Nigdy nie widziałam buraka na ciepło! Skąd Wy na to wpadliście? W Anglii jedyny znany burak pod słońcem to burak piklowany w sałatce a i z nim ostrożnie”. Najlepszym remedium na szoki smakowe okazał się łosoś, majonez oraz ugotowane ziemniaki, których całkiem pokaźne resztki trzmaliśmy w lodówce. Aalaa z wrodzonej ciekawości, ale też pewnie nie chcąc nas w niczym urazić dzielnie próbowała wszystkiego, ale po każdym posiłku każdego dnia świąt wracała do swojego standardu - robiła sobie kanapkę z łososiem z majonezem i przegryzając ziemniakiem wyjaśniała : ‚Muszę zneutralizować sobie te Wasze dziwne smaki”. Podobną rolę spełniały świąteczne ciastka zaolziańskie. „Mamy takie w Jemenie” - rozpromieniła się na widok rożków vanilkovych Aalaa. (??!!! :-)))
Prezent
Ten zwyczaj znany jest na całym świecie. Choć nie wszyscy dostają prezent tak piękny i politycznie niepoprawny jak jak ja od Aalii.
Pasterka i inne kościelne hity
Największym przeżyciem dla nas obu była zdecydowanie pasterka, na którą poszłyśmy do Dominikanów. Dla mnie to ważny punkt świąt w Krakowie i przyznam, że nie wiem czy kierują mną pobudki religijne czy jednak wyłazi ze mnie sentymentalne (kołtuńskie?) przywiązanie do tradycji, zapachu mirty, czaru obecności braci zakonnych i chęci poczucia się częścią wspólnoty, zaśpiewania „Bog się rodzi”, przekazania rodakom znaku pokoju etc itd. Dla niewtajemniczonych polecam wejście od krużganków, od tyłu, gdzie rozciąga się wspaniała perspektywa na ołtarz oraz uczestników tej uroczystości. Obecność Aalii uświadomiła mi tym razem te wszystkie rzeczy ze wzmożoną intensywnością. Obydwie się wzruszyłyśmy bardzo, każda pewnie z innych względów i zostałyśmy do samego końca. „Are ALL these guys with hoodies priests? Some of them seem to be sooooo young. And good looking” - wzdychała. Allaa dzielnie wytrzymała jeszcze z nami na kazaniu Kłoczowskiego w pierwszy dzień świąt i na ślubie kościelnym w drugi. Normalnie jakbym była z misji ewangelizacyjnej. Chyba mam plusa u kadynała Dziwisza.
Obecność Aalii uświadomiła nam, że święta to jednak uczestnictwo w bardzo wyraźnym i odrębnym doświadczeniu kulturowym, z którego na co dzień i zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy. Które tak samo mocno wklucza jak i wyklucza. I nic dziwnego, że tak z nimi (mówię o sobie) czasem ciężko, bo to potężna dawka ładunków emocjonalnych i oczekiwań i ról, w które jednak mimowolnie wchodzimy (przynajmniej ja) i jednak je odgrywamy (to też o mnie), bo jednak gdzieś tam ich pragniemy (i to też). Dzięki Aalii dane nam było w tym roku na te nasze trudne czasem rytuały i kody spojrzeć trochę z zewnątrz i przeżyć to z humorem i trochę z dystansem do samych siebie i tego, co robimy. Taki bufor bezpieczeństwa, który pozwala w te świąteczne fatałaszki wejść z ochotą - trochę poluzować ten sztywny świat tradycji, trochę go przewietrzyć i dzięki temu pokochać na nowo - oczami drugiego człowieka. Aalu, wróć do nas na Wielkanoc!
Post Scriptum
Sms od Aalii ze Złotych Tarasów w drodze na Okęcie: „Zobaczyłam rodzinę arabską i jedna dziewczynka miała nawet chustę ORAZ dwie reklamy z czarnoskórymi ludźmi. To chyba nie Polska!”
Czyli jednak trochę zmieniamy się. Ufff.
Całe święta, oprócz tego, że były niezwykle miłe i ciepłe, uświadomiły nam, że jeśli tak spojrzeć „z zewnątrz” to nasze polskie wigilijno - świąteczne tradycje są radykalnie „inne”, a wigilijne smaki z łatwością powodują zawał kubków smakowych u prawdopodobnie każdego, kto nie był od lat niemowlęcych faszerowany karpiem oraz nie uznaje, że burak na ciepło to coś oczywistego. Po tych świętach już wiem, że zanim nakarmię muzułmankę kiełbasą z dzika warto jednak uświadomić sobie, że dzik to mąż świni więc jednak wieprzowina i warto jednak nie wyprowadzać Aalii z błędu po tym jak powie, że „ten indyk jest pyyyyszny”, co nieopatrznie uczyniłam starając się chyba żyć „w prawdzie” w te święta :-) Zaś zgromadzenie o północy w kościele Dominikanów zasługuje spokojnie na miano „the coolest things to do at Christmas” w rankingu Time Outa.
Opłatek. Czy ja mam to zjeść?
Aalaa uświadomiła nam, że ubieranie choinki to prawdziwie miła chwila, sama nigdy wcześniej tego nie robiła. Ja z kolei odwdzięczyłam się opowieścią o tym, że tak naprawdę to nie lubię tego robić odkąd rodzice nigdy nie pozwalali mi wieszać na choince ozdób, które pieczołowicie robiłam w przedszkolu. (Taka mała trauma, ale kocham moich rodziców, więc proszę nie martwcie się psychologowie). Już w domu u rodziców zaczęliśmy wigilię jak zwykle czytaniem z Łukasza o tym jak Józef z Marią, „która była brzemienna”, podróżowali do Betlejem, żeby dać się „spisać”. Przeczytałam też fragment z Koranu, który opowiada o cudownym poczęciu i narodzeniu Jezusa. Koran zresztą mówi całkiem dużo o Jezusie i Marii. Potem było łamanie się opłatkiem. „A co to?” - zapytała Aalaa. No i zaczęło się - Paweł zasugerował, że to ciało Chrystusa, a ja, że to nie ciało Chrystusa, ale coś co symbolizuje chleb i dlatego dzielimy się tym składając sobie życzenia. Naszą dyskusję przerwała konkretem: „I to się je?” - zapytała rozbawiona. Potem już było łatwo, bo dzielenie się opłatkiem jest w końcu bardzo miłe i piękne. Wigilijny zwyczaj eksportowy.
„Jeszcze nigdy w życiu nie zjadłam siedmiu ryb na raz!”
Przystąpiliśmy więc do śledzia. Były ich trzy rodzaje, karp w galarecie, do tego sałatka jarzynowa (ooo! Russian salad!) grzybki, chrzany, inne dyrdymałki, no .. i na szczęście łosoś, jedyny, który znajomo mrugnął do koleżanki). Tata zaserwował śliwowicę, ja przy określeniu „plum vodka” zapomniałam dodać, że ma ona 70% i to był pierwszy raz, kiedy Aalaa musiała pomyśleć, że chcemy ją zabić.
Burak na ciepło? Sorry guys ...
Ku naszemu zaskoczeniu Aalaa nie dała rady przebrnąć przez barszcz z uszkami. Inna sprawa, że barszcz moich rodziców, robiony na zakwasie jest pewnego rodzaju wyzwaniem dla każdego. Nawet uszka, nazwane przez nas na potrzeby familiaryzacji sytuacji „dim sum” nie pomogły w pokonaniu szoku, którym dla Aalii okazała się ciepła czerwona zupa. „Nigdy nie widziałam buraka na ciepło! Skąd Wy na to wpadliście? W Anglii jedyny znany burak pod słońcem to burak piklowany w sałatce a i z nim ostrożnie”. Najlepszym remedium na szoki smakowe okazał się łosoś, majonez oraz ugotowane ziemniaki, których całkiem pokaźne resztki trzmaliśmy w lodówce. Aalaa z wrodzonej ciekawości, ale też pewnie nie chcąc nas w niczym urazić dzielnie próbowała wszystkiego, ale po każdym posiłku każdego dnia świąt wracała do swojego standardu - robiła sobie kanapkę z łososiem z majonezem i przegryzając ziemniakiem wyjaśniała : ‚Muszę zneutralizować sobie te Wasze dziwne smaki”. Podobną rolę spełniały świąteczne ciastka zaolziańskie. „Mamy takie w Jemenie” - rozpromieniła się na widok rożków vanilkovych Aalaa. (??!!! :-)))
Prezent
Ten zwyczaj znany jest na całym świecie. Choć nie wszyscy dostają prezent tak piękny i politycznie niepoprawny jak jak ja od Aalii.
Pasterka i inne kościelne hity
Największym przeżyciem dla nas obu była zdecydowanie pasterka, na którą poszłyśmy do Dominikanów. Dla mnie to ważny punkt świąt w Krakowie i przyznam, że nie wiem czy kierują mną pobudki religijne czy jednak wyłazi ze mnie sentymentalne (kołtuńskie?) przywiązanie do tradycji, zapachu mirty, czaru obecności braci zakonnych i chęci poczucia się częścią wspólnoty, zaśpiewania „Bog się rodzi”, przekazania rodakom znaku pokoju etc itd. Dla niewtajemniczonych polecam wejście od krużganków, od tyłu, gdzie rozciąga się wspaniała perspektywa na ołtarz oraz uczestników tej uroczystości. Obecność Aalii uświadomiła mi tym razem te wszystkie rzeczy ze wzmożoną intensywnością. Obydwie się wzruszyłyśmy bardzo, każda pewnie z innych względów i zostałyśmy do samego końca. „Are ALL these guys with hoodies priests? Some of them seem to be sooooo young. And good looking” - wzdychała. Allaa dzielnie wytrzymała jeszcze z nami na kazaniu Kłoczowskiego w pierwszy dzień świąt i na ślubie kościelnym w drugi. Normalnie jakbym była z misji ewangelizacyjnej. Chyba mam plusa u kadynała Dziwisza.
Obecność Aalii uświadomiła nam, że święta to jednak uczestnictwo w bardzo wyraźnym i odrębnym doświadczeniu kulturowym, z którego na co dzień i zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy. Które tak samo mocno wklucza jak i wyklucza. I nic dziwnego, że tak z nimi (mówię o sobie) czasem ciężko, bo to potężna dawka ładunków emocjonalnych i oczekiwań i ról, w które jednak mimowolnie wchodzimy (przynajmniej ja) i jednak je odgrywamy (to też o mnie), bo jednak gdzieś tam ich pragniemy (i to też). Dzięki Aalii dane nam było w tym roku na te nasze trudne czasem rytuały i kody spojrzeć trochę z zewnątrz i przeżyć to z humorem i trochę z dystansem do samych siebie i tego, co robimy. Taki bufor bezpieczeństwa, który pozwala w te świąteczne fatałaszki wejść z ochotą - trochę poluzować ten sztywny świat tradycji, trochę go przewietrzyć i dzięki temu pokochać na nowo - oczami drugiego człowieka. Aalu, wróć do nas na Wielkanoc!
Post Scriptum
Sms od Aalii ze Złotych Tarasów w drodze na Okęcie: „Zobaczyłam rodzinę arabską i jedna dziewczynka miała nawet chustę ORAZ dwie reklamy z czarnoskórymi ludźmi. To chyba nie Polska!”
Czyli jednak trochę zmieniamy się. Ufff.